Ugotuj sobie krem!

Wpadasz do kuchni, wyciągasz parę składników i gotujesz. Gotowe! Fajnie by było, prawda? Nie dość, że nie trzeba biegać do sklepu to jeszcze tanio i zdrowo. Dla przypomnienia: nasza skóra jest największym organem wydalniczym jaki posiadamy. Jednak nie tylko wydalniczym. Służy również do wchłaniania. Czego? Różnych substancji w zależności od tego co jej dostarczymy. Możemy jej dostarczyć np. aluminium w kremie albo tak okrzyczane parabeny, sodium lauret/lauryl sulfate i dziesiątki innych składników. Można je zaleźć na etykietach kosmetyków a przekonana jestem, że większość z nas nawet nie wie co oznacza ponad polowa z nich.  Jednak pakujemy je namiętnie do organizmu przy myciu zębów, włosów, kąpielach, makijażu itd. Ktoś powie – bzdura, to tylko na skórze! Ok…. w takim razie jak to jest, że wiele leków podaje się tą samą drogą? Jakich? Np. cudowne kremy na obolałe stawy czy maści na naciągnięte ścięgna, naderwane mięśnie. W jeszcze nie tak odległych czasach kiłę leczono maściami z rtęcią. Czasami udało się jej pozbyć zanim leczony raczył zejść na skutek owego leczenia. Często zęby leczonych nabierały srebrnego odcienia. A przecież tylko się smarowali… No właśnie. Skóra służy również do wchłaniania. Wszyscy znamy okłady, moczenie nóg, nacieranie, wklepywanie różnych substancji jako metody terapeutyczne.

Ten sam proces zachodzi przy stosowaniu zwykłych kremów. Już po 20 minutach substancje zawarte w naszych kosmetykach krążą w naszej krwi. Myślę, że rozsądnie i przyjemnie byłoby gdybyśmy do tej krwi dostarczali zdrowych i pożytecznych dla naszych organizmów substancji. A dostępne są, przynajmniej po części, w kuchni.

Oczywiście przygotowując sobie krem biorę pod uwagę porę roku, mój rodzaj skóry i (westchnienie) wiek. Wzbogacam go zamiast wodą z kranu to wodą kwiatową. Zamiast oleju rzepakowego z 10-tego tłoczenia na gorąco, użyję oleju jojoba, makadamia, z kiełków pszenicy czy z nasion marchwi, można również z powodzeniem użyć oliwy z oliwek. Będzie mniej do sałatki, ale to nie dramat. Jako emulgatora używam wosku pszczelego a po to, żeby krem utrzymał dłużej swoją konsystencję i nie rozdzielał się używam wosku z oliwek (to już pewien rodzaj ekstrawagancji). W zależności od potrzeb dodaję odpowiedniego olejku eterycznego lub pomijam go zupełnie. By krem był nawilżający można dodać soku aloesowego lub mocznika (są tacy, którzy pozyskują go z własnych źródeł naturalnych ?, ja jednak kupuję już przetworzony).  

Do przygotowania takiego kremu potrzebujemy zatem: olej, wodę/ hydrolat, wosk pszczeli, wosk z oliwek i dodatki jakie sobie sami wymyślimy. Olej z woskami i hydrolat, w osobnych słoiczkach podgrzewamy w kąpieli wodnej do rozpuszczenia się wosków w oleju. Pojemniczki wyjmujemy, zawartość łączymy w jednym ze słoiczków i „robimy majonez” czyli utrzepujemy tak jak prawdziwy majonez do zgęstnienia składników. Cały proces trwa jakieś 20 minut a efektem jest zupełnie naturalny, odpowiedni dla naszej skóry krem, który możemy mieć na zawołanie. Proste, szybkie i zdrowe. Takiego kremu nie musimy chować przed dziećmi ani biec do szpitala, gdyby zdarzyło się, że nasz rozkoszny urwis zjadł połowę opakowania. Dostanie najwyżej rozwolnienia. Możemy smarować całe ciało jednym kremem, nie ma, że na noc, na dzień, pod oczy, w okól ust, za uchem, pod brodą, dekolt lub łokcie i stopy. Jedne, w dodatku śmieszne pieniądze na doskonalą kosmetykę całego ciała. To dopiero czary ?

Z notatnika czarownicy: nie musicie tego kremu ucierać ani nocą ani przy pełni księżyca co mnie zasmuca i czuję się zawiedziona. Można za to wieczorkiem, dla relaksu, po całym, często nerwowym dniu, żeby cieszyć się z udanego eksperymentu ?, który oby stal się obyczajem.

Podziel się: