Dzisiaj bardzo nietypowy dzien. Poświeciłam chwil kilka na FB. Przewinęło mi się parę postów o olejkach. Takich, śmakich i owakich. Kilka doradzających i cicho śpiewających „kup, bo to cię uleczy” prawie ze wszystkiego. Czytałam, zaglądałam na strony i… ręce mi opadły jak liście jesienią. Porady, które szczególnie przykuły moją uwagę dotyczyły olejków z oregano i goździków. Ten drugi pewnie dlatego, że tak świątecznie… niby. Po lekturze przewinęło mi się przez głowę, że nie dziwota, że ludzie albo odrzucają terapie naturalne albo sobie nimi robią krzywdę co oczywiście jest wodą na młyn przeciwników. I zastanawiam się, czy ktoś w ogóle bierze odpowiedzialność za to co innym poleca czy interesuje go jedynie to, by jakiś zdesperowany człowiek to kupił? Zdesperowany, bo coraz mniej działają syntetyki, bo już pomysłu brak na to jak sobie pomóc. Nie wiem, czy piszący te posty w ogóle biorą pod uwagę stopień szkodliwości swoich działań.
Jak można doradzić na forum publicum stosowanie doustne jakiegoś olejku wkropionego do wody?! Jak można polecać stosowanie jednego z najmocniejszych olejków bez podania ograniczeń wiekowych, czasowych czy interakcji z syntetykami?! Jak można polecić stosowanie wewnętrzne preparatów, których nie wolno, a szczególnie tą drogą, podawać dzieciom co najmniej do 6 roku życia i nawet się o tym nie zająknąć?! A później czytamy o tym, że powinno się zakazać tych praktyk, ograniczyć dostęp do produktów, wycofać coraz to kolejne zioła pod rożnymi postaciami a najlepiej po prostu zabronić wszystkiego co naturalne, bo to szarlataneria!
I poniekąd muszę się z tym zgodzić. Tak, to szarlataneria sprzedawać coś, co ma imitować olejek eteryczny, za to w „atrakcyjnej cenie” i twierdzić, że można nim wyciągnąć z poważnych schorzeń. Tak, to szarlataneria zachęcać do zakupu jednego z najsilniejszych środków aromaterapeutycznych i nawet się nie zająknąć o konsekwencjach złego stosowania. Nie podanie podstawowych zasad stosowania takich środków to niebezpieczna dla obu stron szarlataneria!
A potencjalny nabywca goni od strony do strony, znajduje sprzeczne dane a przede wszystkim takie, które uspokajają go: no panic it’s organic. A skoro organic to nie ma ograniczeń, samo dobro bez drugiej strony medalu. Później czytamy o zatruciach, o uszkodzonych żołądkach, jelitach, wątrobach, o ranach na skórze a za wszystkim jest cierpienie konkretnej osoby. Takiej, która ma imię i nazwisko a nie tylko znaczek FB na czole. Takiej, która potrzebuje rzetelnej i spójnej informacji, jak ma sobie pomóc używając takiego środka i czy aby na pewno jest on dla niej odpowiedni. Krótkie posty, fotki, odsyłacze do stron i „atrakcyjne ceny” za nic lub raczej za złudę, która wszystkim zainteresowanym zaszkodzi.
Wkurzone howgh, bo tutaj od lat nic się nie zmienia tylko się pogarsza. Aż nam wszystkim, dla naszego dobra oczywiście, ukręcą łby jako argumenty wysuwając działania takich właśnie szarlatanów za trzy grosze (o sorki, 11,99 PLN za 10 ml cudowności na wszystko).