Wakacje mają tę wadę, że …

Dobiegają końca. Zawsze ich za mało. Dla mnie te wakacje były wyjątkowo pouczające. Od samego początku do samego końca. Przez Bułgarię, Belgię, Polskę, znowu Belgię (w niby górach) po powrót do domu. Wszak wyjeżdża się po to, żeby wracać. Najczęściej z pamiątkami i takie przywiozłam. Moją najważniejszą pamiątką tych wakacji jest wyznaczanie moich granic i zaprzestanie zadowalania otoczenia swoim kosztem. O dziwo, generalnie śpiewająco zdałam ten egzamin. I mimo wieku, po raz pierwszy.  Umiałam w razie „W” powiedzieć stop, wystarczy, dość, nie chcę tego. Źle rozumiana grzeczność tym razem nie przeważyła. I tak, jestem z tego niezwykle zadowolona. Nauka wyniesiona z tych wakacji zdecydowanie będzie mi towarzyszyć dalej. Pozwoliło mi to zrobić „odsiew” w moich własnych emocjach, ograniczeniach narzuconych przez nakaz bycia „grzeczną dziewczynką” bez względu na wiek i przypuszczalnie aż do śmierci. Wielka, cenna pamiątka. Ma to się bardziej do rozwoju osobistego niż do olejków, które i tak wożę ze sobą wszędzie na wypadek jakiejś choroby. Tego lata, o dziwo, nie były mi potrzebne.

Podsumowując rok, który w firmie liczymy od września do września, bilans wyszedł nam na plus. Zrealizowanych kilka projektów, bardzo pracochłonnych. Przełamanie kolejnych „niedasię”, nowe kontakty zawodowe i wiele innych drobiazgów, które składają się na całkiem zadowalającą całość. Całkiem zadowalającą, bo z wielką przyjemnościom muszę stwierdzić, że obdarzacie nas coraz większym zaufaniem.  Nie oznacza to, że mamy zamiar osiąść na laurach. Zawsze jest coś do zrobienia, ulepszenia czy wdrożenia i bawi mnie to nieustannie.

Zarzuciłam swego czasu pomysł realizacji cyklu „Aromashot”, a przecież by się przydał. Postanowiłam wrócić do tego pomysłu, a przede wszystkim przełamać swoją niechęć do nagrywania filmików. Wprawdzie nie należy spodziewać się tych wielce ekscytujących, pełnych okrzyków udawanej radości, krótkich opowieści kwoki, która zawsze swoje jajka chwali, jednak postaram się powiedzieć kilka słów o kilkunastu olejkach.  Czy będę twierdzić, że tyko aromaterapia, zawsze aromaterapia i na wszystko aromaterapia? Cóż, musiałabym robić z siebie pajaca, a do tego nie jestem w stanie się zmusić, bo i w imię czego? Jak zawsze, będę starać się opowiedzieć wam o nich w sposób, powiedzmy to „zrównoważony”. Twierdziłam, twierdzę i twierdzić będę, że aromaterapia to świetna dyscyplina, bardzo skuteczna, szybka i stosunkowo prosta w stosowaniu, ale przecież nie jedyna i są obszary, w których po prostu zastosować się jej nie da. To ważne by o tym pamiętać, zanim bezmyślnie zachłyśniemy się tą metodą terapii naturalnych. Wszak panaceum nie istnieje, w każdym razie aromaterapia nim nie jest.

Tymczasem, powróciwszy na wygnania łono, powoli zakasuję rękawy przed kolejnym rokiem, mam nadzieję wytężonej i owocnej pracy. Będą webinary, kursy, spotkania z ambasadorami marki, pewnie wymyślimy jakiś nowy projekt 🙂. Ja natomiast, po tych wakacjach, mam szczery zamiar trzymać się wniosków jakie z nich wyciągnęłam. Takich pamiątek życzę Wam szczególnie 😊.

P.S. Olejek z Cedru atlaskiego, stosowany w oleju roślinnym w proporcjach: maksymalnie 20% olejku na 80% oleju roślinnego (ja wybrałam jojoba + calophylle) w przypadku cellulitu i cokolwiek zwiotczałej skóry 😊, działa świetnie. Pierwsze i wyraźne efekty zaobserwowałam po ok 4 tygodniach regularnego stosowania co drugi dzień.

 

Podziel się: