Wypożyczyłam autko i pojechałam zobaczyć się z kimś kogo nie widziałam od bagatela 30 lat… Dla ziemi to nawet nie kichnięcie, dla drzewa to ledwie pierwsze kroki, ale dla człowieka to spory kawał czasu. Ponieważ jedyną stałą w życiu jest zmienna, przez okres 30 lat zmienić może się wszystko lub czasami na szczęście …. niewiele.
Czekała na mnie siedząc na stołeczku pod domem, w niewielkiej wsi, do której wyniosła się z rodziną z wielkiego miasta, ubrana w prześliczną letnią sukienkę. Nie wiedziałam czego się spodziewać, byłam pełna obaw. Ja sama 30 lat temu byłam zupełnie kimś innym, kłębek nerwów, emocji nie do okiełznania, najdziwniejszych pomysłów, które niestety realizowałam, śmiechu i łez. Ot, burzliwa młodość. Dzisiaj … ponoć jestem spokojna. Przezornie, znając siebie dodaję: do czasu aż mi ktoś na odcisk nie nadepnie.
Wysiadłam z samochodu i skierowałam się w jej stronę. Powitała mnie szeroko otwartymi ramionami, łamiącym się głosem „Bogusiu czekam tutaj na ciebie już półtorej godziny” i łzami. Nie mogłam się opanować i ja. Ckliwa scenka, prawda? Wypisz, wymaluj damskie filmidło. A jednak tak było naprawdę i ani jeden gest, ani jedno słowo nie były wymuszone. W jej domu, ich domu, spędziłam kilka dni. Zaopiekowana. I nie chodzi tutaj o posiłek podany pod nos, czy „podnóżek Jaśnie Pani”. Nic z tych rzeczy. Zdążyłyśmy wpaść do rzeki podczas spływu kajakowego, razem z jej rodziną zjeść posiłki rozmawiając niespiesznie wśród tykania ściennych zegarów pieczołowicie odrestaurowanych przez P., rozpalić ognisko i zjeść niemiłosiernie przypalone kiełbaski, odwiedzić ich przyjaciół, zorganizować kapitalne warsztaty aromakosmetyczne dla sporej grupy, pojechać na targ a nawet z niego wrócić (częściowo pod prąd), odbyć sesję fotograficzną, również na dachu z bocianami (ok, bądźmy szczerzy – bociany zwiały na ten czas).
Miałyśmy sobie opowiedzieć, co się nam przydarzyło przez te ostatnie 30 lat, nie zdążyłyśmy zajęte tym co tu i teraz. Jakby tych lat w ogóle nie było. Jakbyśmy rozstały się na nie więcej niż miesiąc.
Zobaczyłam tam takie rzeczy, o których myślałam, że już nie istnieją. Zobaczyłam wzajemny szacunek, czułość i miłość, które płyną niespiesznie w pełnym spokoju. Mężczyzn opiekujących się kobietami i kobiety im za to wdzięczne. Zobaczyłam ludzi, którzy w głębokim braku szacunku umiejscowionym tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, mają centra handlowe, grube bryki, weekendową skrzynkę flaszek i opowiadania o kacu gigancie czy najnowszym trendzie w hybrydach. Ludzi, którzy w zdrowy sposób dzielą świat na to co męskie i co żeńskie, rozumiejąc, że stali się odpowiedzialni za to co oswoili. Być może przeczytali ze zrozumieniem pewna książkę…
Biorę poprawkę na to, że mogłam zobaczyć tylko kilka dni z ich życia, że zapewne zdarzają się im te gorsze dni/tygodnie/miesiące a jednak było to dla mnie niesamowite przeżycie.
Mimo upływu czasu, zobaczyłam też tę samą dziewczynę, z którą rozstałam się 30 lat temu. Radosną, życzliwą, spontaniczną i otwartą. Czas zwolnił, hałas ucichł, upał zamienił się w przyjemne ciepło. A nad głowami bociany, lądujące do gniazda z piskiem pterodaktyli, żywcem wyjętym z „Parku Jurajskiego”. Wróciły, uznając, że zagrożenie minęło ?. I w pewnym sensie był to przecież Park Jurajski, świat zaginiony a jednak…
Pojechaliśmy zobaczyć jeden z nich domek letniskowy wystawiony na sprzedaż. Pojęcia nie mam, ile ma lat, drewniany, zielony, do generalnego remontu, tuż przy rzece i … w lesie. Worek pieniędzy, kupa roboty. Przepiękny!
I teraz uruchomcie wyobraźnię: jest na prawdę upalny dzień, przechodzicie przez ogrodzenie z tyłu domu, wchodzicie w lasek sosnowy. Pod stopami skrzypią wysuszone na wiór szyszki i igły. Ziemia jest gorąca, pachnie igliwiem. Zaciąga lekki wietrzyk, drzewa zaczynają się kołysać i szumieć a z falami tego wiatru uderza was w nozdrza ciepły a jednocześnie rześki zapach sosny… Yhm, to olejek sosnowy. Doskonały olejek do udrażniania dróg oddechowych. Ma kilka chemotypów i jak z każdym olejkiem, należy zachować ostrożność. Wbrew obiegowej opinii nie można go beztrosko stosować u małych dzieci. A tam, on sobie po prostu latał na wietrze… W ciepły, sierpniowy dzień, gdzieś nad Pilicą.
I ja tam byłam, niewiele piłam, za to patrzyłam i zachwycam się wciąż.
Teraz całe zastępy wylegną do lasów na grzybobranie. Jeśli traficie w las sosnowy pełnymi płucami powdychajcie jego zapach i skupcie się na chwilę na tym kolejnym, niezwykłym cudzie Matki Ziemi. Poczujcie się zaopiekowani, chociaż przez parę chwil. Tak bardzo nam wszystkim tego potrzeba…
Howgh